Powiedziała staruszka z miłym uśmiechem - o 'odejściu' na tamten świat nie potrafiłam z nią rozmawiać - choć wyraźnie mówić o tym chciała, mój słaby angielski nie pozwalał mi prowadzić tak skomplikowanej konwersacji, uśmiechnęłam się tylko przepraszająco i pokiwałam głową ze zrozumieniem. Pomimo zmarszczek jej twarz była piękna, pachniała drogim perfum i pudrem.
r e k l a m a
Zobacz także:
W angielskich Domach Starców siedzą w wiktoriańskich salonach na
wiktoriańskich fotelach - jak lalki wystrojone - babunie – kokardki,
makijaże, czekoladki i pluszaki, otoczone przepychem cierpią
skrycie.... Skrzętnie ukrywają starość pod pudrem i sztucznym
uśmiechem, pod „How are You? Thank You, fine”. Ich rodziny nie znoszą
smrodu moczu, widoku kału i niezadowolenia. Damy wysiadują na
przesikanych “pampersach”, czekając - „jak Bóg na dobrą duszę”- na
zabranie do toalety – By utrzymać dobry ton – nas opiekunów
traktują jak służbę hotelową – stroją grymasy, żądają i wymuszają
dodatkowe usługi, obrażają jak na służącą - "stupid girl".
Przypominają mi rozkapryszone dzieci, które nie chcą zrozumieć, że
szkoła to nie zabawa, które nie chcą dorosnąć. Damy siedzą na jednym
końcu sali i przysypiają, w niewygodnych pozycjach – "dżentelmeni"
na drugim końcu zapadnięci w fotele i w drzemkę. Na propozycję
pójścia do pokoju głośno protestują, dżentelmenów jest kilku i
unikają siebie nawzajem, z powodów politycznych jak sądzę.
W moim Domu damy mają zamówionego raz w tygodniu fryzjera, dbają o
włosy i paznokcie, są wykształcone, obyte w świecie – mieszkały w
Indii i w Afryce, wychowywały dzieci w najlepszych angielskich
szkołach. W moim Domu nie mówi się o śmierci – ukrywa się ją
skrzętnie przed rezydentami. Po śmierci Lilien - umyłyśmy ją tajnie
za parawanem i dałyśmy kwiatki na piersi, rodzina w nocy się z
martwą pożegnała i cichcem odnieśli ją czarni panowie pod krawatem
ze zakładu pogrzebowego. Na pytanie obudzonej sąsiadki – Lilien
gdzie jesteś? Odpowiedziałam spokojnie – w szpitalu, wróci jak
wyzdrowieje – nie martw się – zgodnie z instrukcją. O śmierci nie
mówi się – ona tylko pełzawym krokiem odwiedza pokoje i zabiera
ludziom oddech a na twarzach pozostawia zdziwienie, ból lub
akceptację i spokój. Jakże inaczej wyglądał taki Dom w Czechach.
Moje „damy” były ubrane biednie, ale czysto, nie miały włosów
ułożonych w misterne loki, ani polakierowanych długich paznokci, za
to codziennie rehabilitantka ćwiczyła z nimi, terapeutka uczyła
pleść koszyki, miały kuchnię do dyspozycji piekły i gotowały,
opiekowały się zwierzętami i innymi rezydentami, Dom był prawdziwym
domem. Panuje w nim rodzinna atmosfera a kontakt z nami -
pracownikami jest bardzo bliski. Nasze babunie doradzały nam, żyły
naszymi problemami, kochały mojego psa, oglądałyśmy zdjęcia,
znaliśmy członków rodziny. Planowało się przychodzące święta. Raz w
miesiącu odwiedzały kino lub teatr, raz w miesiącu kawiarenka i ZOO.
Kobiety chętnie opowiadały o swoim życiu o dzieciach i wnukach, o
tragediach losowych, te sprawniejsze opiekowały się pozostającymi w
łóżkach – nie było podziału na chodzące i leżące.
Angielski Dom jest inny, dzieli się na nursing – rezydenci leżący i
residential – rezydenci "na chodzie" - nikt nie piecze i nie gotuje
– nie ma kuchni dostępnej dla rezydentów, nikt nikomu nie pomaga.
Angielskie kobiety są inne – mniej styrane przez życie,
„zaniedbane”, dużo starsze 80 – 120 lat. Czeszki trafiają do Domów
młodsze – od 65 – do 95 lat niedołężnieją szybciej i umierają
szybciej.
Angielki wiedzą, że jak przyjdzie niedołężność rodzina odda je do
Domu Starców, choć nazwę będzie miał wykwintną i gwiazdki trzy na
szyldzie.Sami przed sobą tają, że jest to umieralnia dla znudzonych
i czekających na wizyty Dam i Dżentelmenów, czasem zaśpiewa dla nich
zapomniana gwiazda muzyki POP, czasem przyjdzie pani i zrobi dla
nich kwiz, Anglicy uwielbiają kwizy, lubią konkurować i wygrywać.
Nikt nie myśli o zaspakajaniu podstawowych potrzeb tych ludzi, oni
sami jakby o tym również zapomieli o potrzebie miłości, opieki nad
innymi, więzi i przyjaźni, nikt nie ma czasu wysłuchać tych ludzi –
nikt nie ma czasu porozmawiać z nimi o chorobach dręczących ich i o
śmierci, to są tematy tabu. Zadręczeni samotnością i udawaniem
zadowolonych, szczęśliwych, z przerażeniem stwierdzają, że
przyjaciół u stołu ubywa i nie wracają już ze „szpitala”.
r e k l a m a
Błogosławiona demencja – błogosławieni Ci, którzy stracili
krótkotrwałą pamięć. Oni nie zdają sobie sprawy z tego, że są
odstawieni na boczny tor życia, przestali zarabiać, nikt już nie
liczy się z ich zdaniem – nikt się o nich nie troszczy i nikomu nie
będzie żal jak odejdą. Bez zgody rodziny nie wolno wezwać lekarza do
pacjentki np. ze złamaną ręką, bo rodzina zastrzegła to sobie na
piśmie. Dla nas nie do pojęcia – nieludzkie, nieetyczne.
Starość, śmierć i choroby nie są modne, tutaj się tego nie nosi w
kraju uśmiechniętych miłych twarzy które pytają Cię na każdym rogu
ulicy „How are You? You ok?"
– utrzymanie w Domu Starców kosztuje ok. 850 funtów miesięcznie -
może dlatego od Rezydentów oczekuje się tylko jednego - śmierci.